Trzy razy przejazdem, i co widziałem?
A nic.
Nareszcie, nareszcie. W Polsce. Już prawidłowo, a nie na trzy-cztery godziny. Autobusem. W nocy.
Oto czekaj mnie, panie Mirku! A jak długo sam ja ciekałem, żeby zobaczyć kraj, o którem tylko miałem obrazy z moich marzeń, kiedy w lecie 1993 uczyłęm się polskiego z rozerwanej książki, gdzieś tam znależonej… pod kropli deszczu po gmachu?
Nareszcie wyłądowałem się w Warszawie. Pierwszy lot się skończył, wszystko w porządku, jeżeli kto chciał coś odwrotnego. Czekam na lot do Katowic.
Ciekawo, ale w samolocie do Warszawy połowa miejsc była wolna. Nie tak wielu ludzi chcą teraz do Polski. Ależ już tuż-tuż to wasze Euro-2012. He-he.
Taksamo lotnisko też jest takie ciche… Nikogo jakby nie ma. Nie wiem, czy zawsze tu jest tak, ale mam poczucie, że jakby takie małe lotnisko w nocy gdzieś… daleko…
17 May 2012. – Warszawa (Polska)